Jerzy Hajduga
&
Wojciech Roszkowski
&
Krzysztof Schodowski
z cyklu dialogi
Pod śniegiem
razami zimy
niebo na drutach rozwija
odległość do siebie
cicho i tylko
cień gołębia
wyciera skrzydło
leci przestrzeń
Od nagłej i niespodziewanej zachowaj nas,
Panie
Jechaliśmy na północ przez pola
słoneczników, rdzawe
winnice, ku miastom ciem i chorych
anielic. Głowa
stawała się ulem: kto we mnie mieszka,
wierzy? Kiedy
przestajesz jeść, pić, dużo śpisz, na
strychu zamykają się
drzwi, po jednej stronie ciemno, po
drugiej jasno i ktoś
próbuje przemknąć. To długa podróż:
kwitnące pustynie,
piasek dla suchych warg, język z grzybów.
Rosną nocą,
ciężką od woni ziół, a płomień żre płuca,
tę pustkę
sczerniałej zony. Już wiesz, marzną
dłonie, puchną stopy
sine w półmroku na posadzkach kościołów.
Tu kiełkuje
samotność, zwykła w wesołych
miasteczkach, lepionych
z jałowej ziemi. Więc ssij, ssij delty
podskórnych rzek,
soczystą kiść ciała. Wodobrzusze – szkwał
tutaj kołysze
mi łodzie, mówisz. To długa podróż przez interior,
skaliste miesiące. I kiedy przesuwam
ciało nad krawędź
łóżka, gdy cię przewijam, drżysz. Masz
wzrok jak mój
ranny pies pośrodku szosy. Pamiętam,
byłem dzieckiem.
A koła w obie strony toczyły się, toczyły
bez końca.
Odsłaniam się
czy to już
czas czy to już miejsce
odsłaniam
się jak pety papierosów
pod
topniejącym śniegiem
a może nasze
spotkania
nie miały
być niczym
nadzwyczajnym
jesteśmy
umówieni
czekasz na
mnie
mnie nie ma
i czuję jak
bardzo
mnie nie ma
Rozpoznawanie zapachów
Przez czarne klify,
Przez rzeki bez mostu,
Wędrujesz we mnie.
F. Pessoa „Cavaleiro monge”
Dopóki nasze
kobiety krwawią w piasek, w kocie
kuwety, podlewają
miejsca, gdzie nic nie wyrośnie,
to dobrze. Tak
właśnie ściele się ugór, wydmy
z popiołem w
środku. Nie znam tu nikogo. Dach mojego
domu jest grafitową płachtą z worków na zwłoki.
Oddychamy przez niewielki prześwit. Spróbuj,
możesz wysunąć palec. Smętne są pieśni w Lizbonie,
wleczone w szpary
między żebrami przez zadymione okna
tawerny. Saudade, saudade skrapla powietrze, żłobi
wstęgi fal.
Tym właśnie przenika fado: zmęczeniem oceanu,
postrzępioną sierścią, odcieniem jodyny. Jest wiele ulic i
placów,
gdzie kamienie ścierają blizny, stare tatuaże, także ciebie.
A nad ranem toną w rdzy. Podmiejskie kolejki, czerwonawe
pięty dziewczyn, wysuszone dłonie kobiet - wirujący
korowód. I niech pachnie nam safian, i niech płynie fado:
kirem,
z ptakami na uwięzi, rybami. W smaku młodych piersi. W
czymkolwiek.
Zawołam
już
tak nie potrafię
jak
wtedy cichutko
wychodzisz
na palcach
z
dłoni
Karnawał
Czy byt wszechmogący mógłby stworzyć kamień tak
ciężki,
że nawet on sam nie mógłby go podnieść?
Paradoks omnipotencji
Jeśli istnieje
Bóg, a pewnie istnieje, to bawi się
całą trójcą w
chowanego na środku pustyni, gra w kości
albo morze w dwa
ognie zamienia. Pożar, czasem jest kobietą,
zsuwa stringi i
zasysa nas do środka niczym hausty benzyny.
Szaleństwo chrupie korę mózgową, a my
próbujemy
oddychać, lizać jęzory lodowców, taplać
się w brudnym śniegu.
Zostają dachy świata. I te głupie śpiewy wiejskich
babek w chustach
(gorszy jest tylko ból zęba): Doobry Jeezu,
aa naasz Paanie,
daj mu wieeczne spooczywaanie.... Jakby ich
słuchał, miał obowiązek lub kiepski gust. Unosi
się,
muska klawisze schodów do nieba, a w duszy grają mu
wuwuzele. Jest fiesta, feeria barw – chłopak przy torowisku
patrzy na swoje stopy: Po co kładłem nowe buty?
Gaśnie, a z nim latarnie w ślepych uliczkach, światła
Kaplicy
Sykstyńskiej, gdzie piękny Bóg przytulony do sufitu
miał właśnie pomyśleć: Czy po drugiej stronie sklepienia
jest ktoś większy ode mnie? Ale nie pomyślał, zasnął,
tuż po tym, jak wydłubał z dziury po sercu lepką ciemną
kulkę.
Wieczór autorski
czytasz
wiersz na mojej skórze
i
wtedy też notuję
cały
we fragmentach
__________________________________
*kursywa - J.Hajduga
publikacja za zgodą Autorów
publikacja za zgodą Autorów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisy ad personam będą usuwane