poniedziałek, 22 kwietnia 2013

ODSIECZ 2013 - Jakobe Mansztajn






Narracje i sceny


Siedem wierszy Mansztajna już samym układem pokazuje coś istotnego. Cztery nowe utwory od trzech starszych dzieli przepaść. Narracje przytoczone z debiutanckiego tomu „Wiedeński high life” znamy dobrze. Zaskoczeniem są nowe utwory. Na ich tle zupełnie inaczej widzi się po latach stare teksty ewokujące teraz obraz sielankowej czystości i naiwności. Zaś drugie odczucie dotyczy czegoś, co nazwałbym gęstością i bliskością. W narracjach kumpelskich działo się, było się blisko sensu, nie miało się kłopotów ze zrozumiałym istnieniem, towarzyszyło się grupie i było się kimś w grupie. Słowo znaczyło indywidualnie, podmiotowo, ale i grupowo, wspólnotowo. Dominowało poczucie mocy „my” ze wskazaniem na ośrodek ruchu i mowy, jakim był niejaki „Siwy”. Ten Sokrates z mokrym blantem w ręce przywoływany był zawsze wtedy, kiedy trzeba było coś postanowić, orzec czy podsumować. Miał władzę nad podmiotem, dyktując warunki narracji, a niekiedy niemal sprawdzając, czy wiersz jest dobry i może pójść w świat. O taką też bliskość mi chodzi (ideowo-podmiotową), o taką gęstość dziania się, błyskotliwego tkania sieci wspólnotowych powiązań.

Ten model narracji w twórczości Mansztajna chyba się wyczerpał (bądź tez został na jakiś czas odłożony). Do takiego wniosku można dojść, czytając nowe utwory gdańskiego poety. Serdeczność bliskich relacji ustępuje chłodowi międzyludzkiej pustki. „Społeczna” atmosfera tych wierszy ulega rozrzedzeniu. Tak jakby nie było widać szans na odbicie własnego głosu w czyjejś świadomości. Postacie są obok siebie, lecz nie ze sobą. Odległość między ludźmi wydłużyła się znacznie, aczkolwiek przestrzeń zmniejszyła się do wymiaru pokoju, pudełka, czterech ścian. Nie ma ośrodka ruchu myśli, nie ma mentora i prawodawcy. Trzeba sobie radzić samemu z porządkowaniem następujących po sobie zimnych scen: 
to nasza ostatnia rozmowa, tak to się zaczyna i tak to się kończy, ojciec i syn i puste między nimi ciało, i znów nie znajdują między sobą wspólnego języka. Aż skóra cierpnie na myśl, że tak w całości będzie wyglądał drugi tomik Mansztajna. Ale co zrobić, tak być musi. To widocznie konieczny etap dalszego rozwoju.

Karol Maliszewski      






Narracja


tsui pen wierzył w wiele
równoległych linii czasu, ale to i tak za mało.
siwy wierzy w autobusy niskopodłogowe
i że jak ruszymy dupy, to może jeszcze zdążymy.
robi się ciemno i ziemia zwija ciepłe języki blokowisk.
siwemu się takie metafory całkiem podobają,
więc puszcza w obieg mokrego blanta i mówi:
dobre wiersze psują dobre obyczaje.

nie zdążymy. siwy podnosi się z fotela
i włącza muzykę, której prawie nie słychać,
której nie słychać w ogóle, więc pyta:
jak to gówno się włącza? leżymy pewni swego,
pewni podłogi i wykładziny, która teraz jest jak cmentarz.

siwy dotyka palcem czubka nosa i mówi:
nie ukrywam, to ciało staje się obce.
uśmiechamy się, bo to śmieszne, bo wszyscy mamy tak samo.
za oknem tężeje jagodowa galareta i siwemu
robi się przyjemnie na widok tego, co sobie wyobraża.
twierdzi, że wiersze różnią się od poezji zapisem,
bo poezji nikt jeszcze nie napisał, a on ją właśnie czuje.
wie, że najlepiej jest się zamknąć
w ciasnej skorupie orzecha

 

Narracja II


szuka nóż brzucha, więc po rękę sięga
- mamrocze siwy i sięga do kieszeni po szlugi.
są kolejki, które co kilka minut szatkują krajobraz,
jest szeroki, betonowy murek, jest wypoczynek.
siwemu pasują te okolice, więc mówi mało.

liście furkoczą na wietrze, rozganiają smród
i mgiełkę chesterfieldów, w której gnieździ się mały budda.
siwy odchrząka i spluwa. wierzy w paczkę
dwudziestu buddystów, z których każdy odda życie
za dwa palce i strużkę ognia.

ktoś rzuca, że ten wiersz nie posiada rytmu.
siwy spogląda na nas i niedowierza.
wystarczy, że chwilę pomilczy i już robimy syf.
borges miał język w małym palcu a rytm w dupie, twierdzi.
za chwilę nadjeżdża kolejka i znów robi się cicho

 

Narracja III


niebawem runą osiedlowe kioski i po dropsy
będzie trzeba gnać do tesco. siwy czuje
niewidzialną rękę rynku i stopniowy upadek
mniejszych form. takim jak my pluje się na głowy,
albowiem należymy do mniejszych form.

wiedeński high life: siedzimy przed kioskiem
i wsuwamy dropsy. wiatr owiewa nasze twarze,
jakby całował na do widzenia. do widzenia
i dobranoc. niebawem runą osiedlowe kioski,
przeminie era dropsów, wiedeński high life

szlag trafi. podział na kwestie stanie się
nieostry, siwy twierdzi, że to nawet dobrze -
najwyższy czas zacząć działać jako bohater
zbiorowy, bo liczba mnoga jest bezpieczna.
bezpieczeństwo w tej sytuacji będzie kluczowe



______________________
foto: Port Literacki Wrocław 2013
publikacja za zgodą Autorów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisy ad personam będą usuwane